piątek, 29 stycznia 2016

.make-up zrobił mi czas

Jest jeszcze wcześnie. Twarz jeszcze niewyraźna, rozplątane włosy, zamglone oczy. Jest jeszcze wcześnie. Wychodzę z ciepłego łóżka. Zarzucam na siebie biały, puchowy szlafrok. Dłonie i stopy marzną jeszcze przez chwilę, zanim krążenie zacznie pracować na wyższych obrotach. 
Zapach kawy wybudza mnie szybko z nocnego letargu. Już nie jest tak wcześnie jak wydawałoby się kilka minut temu. Dłonie ogrzewam na kubku gorącej, czarnej kawy. Trochę pudru, róż, szminka na usta i tusz do rzęs. Od razu lepiej....  Nie widać zmęczonej, szarej twarzy, podkrążonych od zmartwień oczu. Dwa głębsze oddechy, uśmiech na twarz, zaciskam dłonie i jestem gotowa do biegu.....
Schodzę na dół, przygotowana na codzienną dawkę problemów, pretensji i dylematów. Dokańczam pić zimną już kawę. Zabieram torebkę, ubieram się ciepło i szalik perfumuję ulubionym zapachem. Przyklejam do twarzy maskę i gotowa na kolejną walkę wyruszam w kolejny dzień. Zimne powietrze uderza mnie w twarz. Oczy zaczynają łzawić i precyzyjnie wykonany makijaż zamienia się w kolorową paćkę. Pół godziny drogi - pół godziny na poukładanie rozrzuconych w głowie myśli. Żołądek zaczyna kurczyć się nieprzyjemnie i coraz mocniej robi mi się niedobrze. Dobrze, że podróż nie trwa dłużej niż 30 minut. Wysiadam .... oddech świeżego powietrza dobrze mi robi. 
Z pełną głową zmartwień i problemów, na które pozornie brak rozwiązania ruszam przed siebie. I wszystkie ideały i szczęście straciły już sens i wydają się teraz takie nierzeczywiste.... Przetrwać do wieczora. A od wieczora do kolejnego poranka .... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz