niedziela, 22 marca 2015

.niedosłyszane

Ściągnęłam zagadnienia na egzamin. Myślałam, że opracuję choć jedno Nic z tego. Chęci opadły zbyt szybko. Sprzątanie pokoju także nie wyszło. Niedosłyszane piosenki.... trzydziesto - sekundowe urywki czegoś. Nie jestem w stanie pisać, czytać, myśleć .... rozpadłam się na drobniutkie kawałki. Bez nadziei na powrót do życia. Kiepski żart. Nie - to się dzieje naprawdę. Już nawet nie chce mi się płakać. Wysuszone oczy od kolorowych tabletek - po których teoretycznie powinnam czuć się lepiej. Głośno. Zrobiło się głośno w mojej głowie. Myśli krzyczą, przekrzykują się coraz głośnej.... czuję rumieńce na twarzy. Paracetamol ....nie pomaga. Znów się kładę. Zasypiam na kilka minut. Gorąco. Wstaję. Parze kolejną kawę. Żyje i czuję. Tak mocno i tak bardzo wszystko czuję. Żyję .... dlaczego tak... 


wtorek, 17 marca 2015

. femme fatale

Zniosłam wszystkie książki wypożyczone z bibliotek. Jakieś 12 sztuk na oko, stoi nierówną wieżą przede mną. Przejrzałam. Coś nawet zwróciło moją uwagę. Na kserówkach użyłam zakreślacza - całe dwa razy. I już. Nie wiem za co mam się zabrać. Informacyjny rozpierdol namieszał mi w głowie, i od tego wszystkiego odechciało mi się pisać, czytać, myśleć. Złość i wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka. Nic nie poradzę. Nie napiszę dziś ani słowa. Bo nie wiem o czym i jak chcę pisać. Nie lubię granic i ram czasowych. Wtedy nigdy nie napiszę nic sensownego. 

Wszystko się rozeszło. Rozeszła się rodzina - do swoich domów, do swoich nor powchodziły wszystkie wredne lisy i złośliwe gryzonie. Ja też się rozeszłam w dosłownym i nie dosłownym znaczeniu. Czuję się jak budyń czekoladowy, który ktoś niechcący wylał na podłogę. Wielka, kleista paćka. W podobnym stanie jest także mój mózg i myśli. Skleił się w jedno wielkie NIC. I my też się rozeszliśmy - każdy w swoją stronę. Razem - ale tylko w pamięci (jak wynik dodawania pod kreskę) - nie naprawdę. Minęły już cztery lata a my zamiast bliżej to coraz dalej siebie. Nie potrafię po tygodniu rozłąki, rzucić się w jego ramiona, całować się namiętnie i być szczęśliwą. Za dużo było takich tygodni. Potrzebuję czasu by na nowo się z nim oswoić i dopiero wtedy z czystym sumieniem i nieprzymuszoną wolą, chętnie położę się przy jego boku. Ale zazwyczaj ten moment następuje wtedy, kiedy trzeba się rozstać. Kiedyś się na to złościłam - na to jak jest. Teraz już nie mam sił. Widocznie tak ma być.  Widocznie mamy być związkiem czysto partnerskim. Bez namiętności i big love. Po prostu jesteśmy obok siebie i już. Jeśli dalej by miało to tak wyglądać - to z jednej strony dobrze, bo nigdy nie chciałam być "panią domu", matką i żoną. Partnerskie związki są OK. Naprawdę? Z drugiej zaś strony zawsze marzyłam by być femme fatale tego jednego. Być kochanką, niezależną jednak tylko jego. Czy związek partnerski to wyklucza? Hmmm ... chyba nie. Jednak wyklucza typowy model rodziny 2+1, od którego bronię się od samego początku jak tylko zaczęłam myśleć o swoim życiu na poważnie. Wiem, że mój dotychczasowy związek może tego nie przetrwać. Wiem, że fakt iż nie chcę mieć dzieci i nie chcę zakładać typowej rodziny prawdopodobnie nie spotka się z akceptacją mojego partnera. Mówiłam mu o tym nie raz, jednak on chyba ma nadzieję, że mnie jakoś przekona. Nie chcę marnować niczyjego czasu, ani nikogo oszukiwać. Nie wiem jak to się skończy i jak to będzie wyglądać w przyszłości. Jednak po tym co dotychczas przeżyłam, naprawdę nie wyobrażam sobie być matką. Nie chcę przede wszystkim. I boję się tego wszystkiego, ale czuję, że to dzieje się jakby poza mną i patrzę na to trochę z boku. 
Marzy mi się własne mieszkanie. Może samochód. Ja i on - nikt więcej. Daleko od wszystkich. Tylko my ze swoimi bezgranicznymi planami. Niekończące się wieczory przy winie... zarwane nocki.... szczęśliwe poranki. Całe życie tylko dla nas. Dla mnie, dla niego. Niezależność - słowo klucz, słowo przewodnie mojego życia.

piątek, 13 marca 2015

.jestem inna

Razem z nią umarła jakaś część mnie. Minął tydzień, a moja pamięć , jakby podziurawiona - pamiętam coraz mniej. Obrazy wydają się rozmyte. Nie widzę jej twarzy. I ona jest mi tak obca - choć tak bardzo bliska.
Ciało odmówiło posłuszeństwa. Zwyczajnie się poddało. Zalewa mnie bezsilność. Gorączka rośnie. Nie mam sił walczyć. I myśli przestały krążyć nerwowo po głowie. Spokój. Bezsilność. Wszystko jedno. Nie radzę sobie z tym wszystkim. I czuję, że nie prędko wrócę do formy. Z zewnątrz świat upomina się o mnie. Krzyczy bezlitośnie bym wróciła i zajęła się tym wszystkim czym zajmowałam się do tej pory. Nie potrafię. Zamknęłam się w domu na dwa tygodnie. Przespałam wiele godzin. Opadłam z sił. I nie jest mi tu dobrze, i nie jest mi tu źle. Moje małe serce, toczy od środka dziwna choroba. Nie mogę jej nazwać i nie potrafię jej wyleczyć. Nic nie jest w stanie zrobić na mnie wrażenia. I już nawet przestałam go szukać. Czuję jakby moja dusza umarła i odeszła razem z nią. I nie wiem jakim cudem ja sama, z krwi i kości to przeżyłam. I widzę jak daleko leży granica moich możliwości - i jeszcze bardziej się siebie boję, bo wiem, że mogę naprawdę wszystko przeżyć. Ta pewność napełnia mnie ogromną niepewnością. I znów bardziej obca i dzika sama dla siebie się staje. Znów cisza. Myśli śpią. Mnie też już ciągnie do łóżka. 
I nie wiem na co czekam. Nie wiem czego chcę. Złoszczę się bo wszystko wokół mnie jest takie jak było - a ja jestem inna.