Po raz kolejny przyszło mi upaść. I widzę, że kolejne upadki są coraz boleśniejsze i coraz trudniej jest się z nich podnieść.
Za oknem paskudna pogoda. Dodatnia temperatura zamienia piękny biały puch w mokrą, brązowa breję. Nie chce się nic. Nawet spać. Kawa za kawą, witryna za witryną, te same oferty pracy, to samo rozczarowanie i kilka westchnień "jutro będzie lepiej".
Jest jeszcze wcześnie a w domu już szaro. Wypadałoby zapalić światło i podgrzać atmosferę w domu, ale wolę założyć cieplejszy sweter i trochę po omacku pisać ten post, z nadzieję, że moja oszczędność pozwoli mi spokojniej spać.
Najchętniej cofnęłabym czas o jakieś pół roku i podjęła inne decyzje a właściwie nie podejmowała tej jednej. Ale stało się i teraz leżę sobie trochę w tej brązowej brei. Staram się wierzyć w to, że tak musiało być i to na coś się stało. Nie ot tak ze złośliwości losu czy może mojej głupoty.
Futerko przeciąga się na poduszce. A ja zastanawiam się czy będę w stanie zapewnić mu godne życie. Zastanawiam się, jak mają wyglądać tegoroczne święta. Zostały 23 dni do Wigilii.
Staram się myśleć i nie myśleć jednocześnie o tym wszystkim. Nie wiem jak mam o tym mówić. Czy warto wypowiadać to wszystko na głos. Biję się z myślami. Coraz częściej milczę. Chciałabym na chwilę wpuścić go do mojej głowy by mógł zobaczyć to co ja, by mógł poczuć wszystkie moje obawy, wszystko to o czym nie potrafię opowiedzieć.
Czuję, że się oddalamy. I wiem, że oboje nie pozwolimy na to, żeby cokolwiek złego nam się stało, Jednak te okresy przejściowe.... znów czuje się taka samotna.